16-01-2014
Warszawa, 16 stycznia 2014 (UNHCR) – Rozmowa z Michałem Borkiewiczem, organizatorem akcji pomocowej dla syryjskich uchodźców w Harmanli w południowo-wschodniej Bułgarii. Borkiewicz, na co dzień właściciel dwóch popularnych klubów w Warszawie – Planu B i Powiększenia, potrzebował zaledwie dwóch tygodni, by z pomocą przyjaciół, znajomych i nieznajomych skrzykniętych na Facebooku zorganizować ponad 20 ton darów i zapakować je do użyczonego za darmo tira.
Jak to się stało, że wpadł pan na pomysł zorganizowania pomocy humanitarnej dla syryjskich uchodźców w Bułgarii?To był zbieg okoliczności. Od pewnego czasu interesuję się problemami uchodźców i imigrantów. Czytałem sporo na ten temat, wiedziałem o fatalnej sytuacji Syryjczyków, ale nie miałem żadnych pomysłów na działania w tym kierunku. One się pojawiły, gdy zadzwonił mój znajomy i powiedział, że jedzie z podróżnikiem Maciejem Pastwą do obozu dla uchodźców w Charmanli, bo udało im się zorganizować zbiórkę odzieży i artykułów pierwszej potrzeby. Zamierzali rozdać te rzeczy uchodźcom. Pomysł trochę zwariowany, ale od razu pomyślałem, że jeśli się okaże, że można tam wjechać i że potrzeby tych osób są rzeczywiście tak duże, jak piszą o tym media, i że nie ma zorganizowanej pomocy, która jest w stanie zaspokoić te potrzeby, to ja też skrzyknę znajomych, wykorzystam swoje kanały środowiskowe i zorganizuję podobną akcję. Łatwo zorganzować taką akcję w Polsce?Robię to po raz pierwszy, doświadczenia nie mam prawie żadnego, ale staram się robić to z głową. Mam o tyle łatwą sytuację, że w Warszawie prowadzę działalność społeczno-kulturalną, dzięki czemu łatwiej mi dotrzeć do ludzi. Ale i tak nie wiedziałem jaki będzie odzew. Bałem się tego, że w przestrzeni wirtualnej tak dużo jest akcji pomocowych, szczególnie w okresie świąt, że moja inicjatywa przejdzie niezauważona. Ale odzew był ogromny. Jak na amatorski poziom naszego działania, na to, że zrobiliśmy to w trakcie przerwy świątecznej, czyli w czasie gdy dużo ludzi jest urlopach, musze przyznać, że to przekroczyło moje oczekiwania. Jak ogromny był ten odzew?Liczba zaproszonych do udziału w wydarzeniu, które utworzyliśmy na Facebooku sięgnęła 20 tysięcy – i to było wsparcie spontaniczne, napędzające się samo przez się. Ludzie po prostu zobaczyli, że ta akcja jest konkretna, potrzebna i tak naprawdę bardzo prosta. Udało nam się dzięki niemu zebrać ponad 20 ton różnych rzeczy. To sukces, choć na razie mam na myśli tylko ten pierwszy etap, bo przed nami najtrudniejsza część, czyli dystrybucja tej pomocy w Charmanli. Ktoś narzekał na akcję, że nie dla Polaków, że nie w Polsce?Czekałem na takie opinie, ale ku mojemu zaskoczeniu przed długi czas w ogóle się nie pojawiały. Zobaczyłem je dopiero podczas akcji w Poznaniu, ale to były pojedyńcze głosy, rozpaczliwe i bezradne. Odpowiadałem krytykom, że jeśli maja inne pomysły, to chętnie się w nie zaangażujemy. Nie zburzyło to pana przekonania, że Polacy chętnie pomagają?Nie, absolutnie nie. Tych głosów było tak niewiele, że jestem miło zaskoczony. Wiem, że udało się panu zorganizować darmowy transport tych 20 ton tirem. To chyba nie jest proste, jak to się panu udało?W ostatniej chwili dzięki moim znajomościom dotarłem do firmy, która korzystając z usług swojego dystrybutora zorganizowała nam darmowy transport. Mamy to od nich w prezencie. Z czym jedziecie do Charmanli?Odzież dziecięca, męska i damska, podzielona na kategorie, żeby łatwiej było rozdawać, zabawki, rzeczy dla niemowląt, chemia domowa, AGD, sprzęt kuchenny. Żywności nie zabieramy dużo, ale dzięki temu, że nie płacimy za transport, odłożyliśmy pieniądze, za które chcemy kupić jak najwięcej taniej zywności na miejscu. Wyobrażam sobie, że w pojedynkę nie zapakuje pan 20-tonowego tira. Do tego potrzeba rzeszy osób.Sam niczego bym nie zrobił. Pomaga nam bardzo wielu znajomych i wolontariuszy, którzy przez Facebooka dowiadują się o akcji. Nie tylko załadunek tira wymaga pomocy, ale przede wszystkim sortowanie, pakowanie i ważenie darów. To jednorazowa akcja? A może – jeśli okaże się sukcesem – pójdzie pan za ciosem?Myślę o kontynuacji, ale nie wiem jeszcze w jakiej formie. Musimy ocenić możliwości pomocy na miejscu. Trzeba też pamiętać, że potrzeby i warunki w Bułgarii bardzo dynamicznie się zmieniają.
Rozmawiał Rafał Kostrzyński, UNHCR