17-12-2014
Charków, Ukraina, 17 grudnia (UNHCR) – Dziesiątki trzęsących się z zimna ludzi w niepokoju czeka przed jedynm z charkowskich ośrodków pomocy społecznej. „Słyszałem, że dzis będą rozdawać ciepłą odzież”, mówi jeden z nich, Aleksandr. Przyjechał do Charkowa z Donbasu, skąd kilka miesięcy temu wygnała go wojna.Przed Charkowską Stancją – miejscem, w którym organizacje pozarządowe wspólnie z UNHCR rozdają wewnętrznym przesiedleńcom artykuły pierwszej potrzeby – ludzie wywoływani są według listy. To jedno z wielu miejsc w Ukrainie, w którym z pomocy może skorzystać w sumie około pół miliona osób, które z powodu konfliktu na wschodzie kraju musiały opuścić swoje domy.Charków był jeszcze kilka miesięcy temu terenem walk między armią Ukrainy a prorosyjskimi rebeliantami. Dziś jest tam spokojnie, ale do regionów, gdzie wciąż toczy się wojna mimo ogłoszonego we wrześniu rozejmu, jest niedaleko.Dziś w Charkowskiej Stancji wewnętrzni przesiedleńcy otrzymują nie tylko ciepłą odzież, o której słyszał Aleksandr, ale także koce, jedzenie i artykuły dla dzieci. W planie jest otworzenie jeszcze około 40 takich ośrodków, a pracownicy humanitarni śpieszą się, żeby zdążyć przed nadejściem siarczystych mrozów, które w tej części Ukrainy są powszechne o tej porze roku.Ludzie już skarżą się na zimno. „Wyjechaliśmy z Donbasu 29 lipca, zabierając ze sobą tylko najbardziej niezbędne rzeczy, głównie letnie ubrania”, mówi Aleksandr, który czeka cierpliwie na swoją kolej. „Już jest za zimno, żeby w nich chodzić”.W podobnej sytuacji są tysiące innych wewnętrznych przesiedleńców. Przed ośrodkami dystrybucji pomocy humanitarnej tłumy bywały tak duże, że na swoją rację ryżu, mąki, ciepłą kurtkę czy pieluchy dla dziecka trzeba było czekać nawet kilka godzin. Takie ośrodki nie są jednak tylko magnesem dla ludzi w potrzebie. Przyciągają także wolontariuszy, którzy chcą im pomóc. Wśród tych wolontariuszy są także wewnętrzni przesiedleńcy. „Gdy przyjechałam do Charkowa, brakowało ludzi do rozdawania pomocy”, powiedziała 35-letnia Narine, która latem uciekła z Doniecka. „Zgłosiłam się na ochotnika, bo nie chciałam siedzieć bezczynnie. Wolałam się na coś przydać.”Narine jest jedną z kilku przesiedlonych, które pomagają w dystrybucji darów w Charkowskiej Stancji. Cierpliwie pomaga w znalezieniu właściwego rozmiaru odzieży posegregowanej na półkach. Wśród wolontariuszy nie brakuje także miejscowych. Maksim jeszcze kilka miesięcy temu pracował jako fizjoterapeuta i miał nawet swój gabinet masażu, ale musiał zamknąć swój biznes. Teraz pilnuje, by każdy z potrzebujących dostał przysługującą mu pomoc. Co kilka minut pojawia się przed wejściem i wzywa do środka kolejne osoby z listy. „W porównaniu z nimi mam szczęście. Ja tylko straciłem pracę, a oni stracili znacznie więcej: domy, bliskich, nadzieję”, mówi.Przedstawiciel UNHCR na Ukrainę, Mołdowę i Białoruś Oldrich Andrysek mówi, że poświęcenie, z jakim zwykli ludzie – jak Narine czy Maksim – zaangażowali się w pomoc potrzebującym – zrobiło na nim ogromne wrażenie. „Nie zetknąłem się jeszcze z tak ciepłą reakcją społeczeństwa, a widziałem już podobne kryzysy w byłej Jugosławii czy Gruzji”, powiedział Andrysek. Ukraińcy, którzy zgłosili się do pomocy, mówią, że zainspirowała ich do tego zarówno postawa lokalnej społeczności, jak i reakcje ludzi z całego świata. „Cieszę się, że w tych trudnych czasach na ratunek takim jak my pośpieszyła armia ludzi dobrej woli”, mówi Narine. „I to nie tylko z Ukrainy. Proszę spojrzeć na podłogę; są tu paczki z Niemiec, Wielkiej Brytanii, nawet ze Stanów Zjednoczonych”.”Pomagam jak umiem”, mówi Maksim. „Czuję, ze to mój obywatelski obowiązek. Podczas gdy jedni pomagają, narażając własne życie w tej wojnie, ja pomagam tym, którzy z jej powodu ucierpieli”.
Rafał Kostrzyński, Charków