Pamiętam Polkę, która uchodźczynią była aż trzykrotnie – mówi Eduardo Yrezabal de la Torre, szef UNHCR w Rumunii. W latach 80. w Hiszpanii zajmował się uchodźcami z Europy Środkowej.
Uchodźcy z Europy Wschodniej w hiszpańskim biurze Międzynarodowego Komitetu Ratunkowego. Zdjęcie z archiwum rozmówcy.
Spotkał pan kiedyś uchodźców z Polski?
Oczywiście! Tak naprawdę to od tego zacząłem swoją karierę zawodową. Pomagałem uchodźcom z Polski, Czechosłowacji i Węgier w przesiedleniu do Stanów Zjednoczonych, Kanady i Australii.
Kiedy to było?
Pod koniec lat 80. W latach 1986-1989 pracowałem w Międzynarodowym Komitecie Ratunkowym przy realizacji programu przesiedleń.
Ilu Polakom pan pomógł?
Aż tak dokładnie to nie pamiętam. W sumie, w ciągu tych trzech lat, przez moje ręce przeszło około 1500 osób.
Któraś z nich zapadła panu jakoś szczególnie w pamięci?
Jak mógłbym zapomnieć! Pamiętam na przykład kobietę z małym dzieckiem. Oboje dotarli do Hiszpanii po bardzo ryzykownej przeprawie przez wiele krajów Europy. Złożyła wniosek o nadanie statusu uchodźcy i został on pozytywnie rozpatrzony. Wyjechała z Polski jeszcze w czasie stanu wojennego. Musiała, bo po tym jak jej mąż trafił do więzienia za działalność w „Solidarności”, została zwolniona z pracy i była szykanowana. Po uzyskaniu statusu uchodźcy została skierowana do Międzynarodowego Komitetu Ratunkowego, bo tam byli ludzie, którzy znali język polski. Po przeprowadzeniu z nią wywiadu uznałem, że jest w wyjątkowo trudnej sytuacji. Powiedziałem jej, że Stany Zjednoczone prowadzą program przesiedleń i że kwalifikuje się do niego, więc jeśli chce, możemy w jej imieniu złożyć wniosek.
Jaka była jej reakcja?
Na początku nie była pewna, czy chce wziąć udział w tym programie. Z jednej strony rozumiała, że powrót do Polski nie wchodzi w rachubę, a z drugiej – nie chciała jeszcze bardziej oddalać się od męża. Ale w końcu zdecydowała się na wyjazd do USA. Rok później dostałem od niej list. Łamaną angielszczyzną poinformowała w nim, że mąż został zwolniony z więzienia, i zapytała czy możemy pomóc w sprowadzeniu go do niej. Oczywiście odpisałem, że nie pomagamy ludziom wyjechać z ich własnych krajów, ale obiecałem, że zapytam w ambasadzie USA, czy mogą pomóc w połączeniu tej rodziny. Procedura była mocno skomplikowana, ale mąż w końcu został przesiedlony do Stanów.
Jak pan sam powiedział, był to okres stanu wojennego. W Polsce nie było wtedy wojny. Tymczasem wielu ludzi myśli, że żeby być uchodźcą, trzeba uciekać właśnie z powodu wojny.
Nie trzeba wcale wojny, żeby „produkować” uchodźców. Konwencja dotycząca statusu uchodźców w ogóle nie używa słowa „wojna”. Mówi natomiast o prześladowaniach ze względu na rasę, religię, narodowość, przynależność do określonej grupy społecznej lub przekonania polityczne. W tamtych czasach we wschodniej Europie, a zwłaszcza w Polsce, było oczywiste, że istnieją osoby prześladowane z powodu przekonań politycznych – faktycznych czy sfabrykowanych. Zdarzało mi się przeprowadzać wywiady z ludźmi, którzy nie mieli żadnych politycznych sympatii, ale mieli po prostu pecha, że znaleźli się w obecności kogoś, kto jest przeciwny władzom, albo mają krewnego w opozycji.
Niektórzy z powodu prześladowań zostają uchodźcami wielokrotnie. Uciekają, wracają, tylko po to, żeby znów musieć uciekać. Spotkał się pan z takimi przypadkami?
Opowiem panu historię, która poruszyła mnie najbardziej. Przytrafiła mi się w Meksyku, gdy już pracowałem w UNHCR. Poznałem tam byłych uchodźców z Polski. Mówię „byłych”, bo wtedy już mieli obywatelstwo Meksyku. Przybyli do tego kraju w latach 40. i osiedlili się w Guanajuato. Wśród nich była kobieta, po hiszpańsku przedstawiała się Margarita. Powiedziała mi, że uciekała z Polski trzy razy. Za pierwszym razem zaraz po I wojnie światowej, gdy do jej wioski gdzieś przy sowieckiej granicy dotarły efekty Rewolucji Październikowej. Wróciła, ale po kilku latach znów musiała uciekać. To było w czasie niemieckiej okupacji. Margarita była katoliczką zaręczoną z Żydem. Jej narzeczony został któregoś dnia zabrany przez Niemców i nigdy go już nie widziała. Rodzina powiedziała jej, że powinna wyjechać, bo w przeciwnym razie może sprowadzić niebezpieczeństwo na swoich krewnych. Więc wyjechała. Mieszkała na południu Francji, ale tak bardzo tęskniła za Polską, że zdecydowała się na powrót bez wzgledu na ryzyko. I wtedy, po zakończeniu II wojny światowej, w Polsce nastały czasy reżimu komunistycznego. Margarita znów uciekła, choć tym razem z całą rodziną. Do Meksyku dotarli jako migranci, ale rząd tego kraju uznał ich za uchodźców. Wraz z innymi polskimi rodzinami dobrze zintegrowali się z lokalną społecznością. Zawsze kiedy prosiłem ich o pomoc innym uchodźcom, wszyscy – zwłaszcza Margarita – bardzo mnie wspierali. Nigdy nie zapomnieli, że sami trafili tam jako uchodźcy.
My, Europejczycy, dziś czasem zapominamy, że sami byliśmy uchodźcami. Polacy, na przykład, znajdowali schronienie nie tylko w Meksyku, ale także w Nowej Zelandii, Indiach, Iranie, Palestynie czy Ugandzie. To na pewno nie były kraje bliskie im kulturowo.
A mimo to spotkali się tam z serdecznością i wsparciem.
No właśnie. Co poszło nie tak? Co się zmieniło?
Myślę, że my Europejczycy, chyba mamy krótką pamięć historyczną. Przecież nikt nie ma gwarancji, że pewnego dnia nie zostanie uchodźcą. To się może stać dziś, nawet teraz, gdy prowadzimy tę rozmowę. Wiele razy odwiedzałem Syrię, kiedy jeszcze nie było tam wojny. Wiem doskonale, że gdybym zapytał wtedy Syryjczyków, czy wyobrażają sobie, że za pięć lat będą uchodźcami, zapytaliby mnie czy przypadkiem nie zwariowałem.
Nie dziwiłbym się. Syria była wtedy jednym z najbardziej stabilnych krajów w regionie.
Nie chodzi tylko o to. Ucieczka to ostateczność. To nie wyprawa w poszukiwaniu przygód czy lepszej pracy, lecz rozpaczliwa próba ratowania własnego życia. Jestem pewien, że powody, dla których Syryjczycy opuszczają swoje domy, są takie same, jak te, które w przeszłości kierowały Europejczykami, także Polakami. Wiadomo, że Polacy są bardzo przywiązani do swojej ojczyzny. Polak – bez względu na to, jaki paszport ma w kieszeni – zawsze będzie Polakiem. Syryjczycy mają tak samo: też są przywiązani do swojej ojczyzny. Decyzja o jej opuszczeniu jest dla nich równie bolesna. Jestem pewien, że większość Polaków ma w historii swojej rodziny kogoś, kto był uchodźcą. Niech zadadzą sobie proste pytanie: „Czy oni sami sobie wybrali taki los?”
Rozmawiał Rafał Kostrzyński