19-02-2013
WARSZAWA, 19 lutego (UNHCR) – Mehmet cierpliwie obsługuje klientów, którzy odwiedzili jego stoisko w jednym z największych centrów handlowych w Warszawie. Wokół niego na przeszklonych witrynach stoją elementy wyposażenia kuchni: naczynia, sztućce, czajniki – bogaty asortyment samych markowych produktów. Młody ekspedient za ladą z uśmiechem zachwala towar, cierpliwie udziela informacji na jego temat. Klienci słuchają i kupują albo odchodzą. Nie wiedzą, że rozmawiają z kimś, kto przyjechał tu, żeby ratować swoje życie.Dla Mehmeta, który przyjechał do Polski sześć lat temu, stanowisko sprzedawcy na stoisku ze sprzętem kuchennym jest najlepszą pracą, jaką do tej pory udało mu się znaleźć. – Pierwszy raz w życiu pracuję na umowę, mam więc dostęp do bezpłatnej opieki lekarskiej. Jestem wreszcie niezależny, dostaję wynagrodzenie, za które mogę przeżyć – cieszy się Mehmet. Jego szefowa ma o nim znakomitą opinię. – Mehmet jest uprzejmy, sumienny, zawsze można na nim polegać. Bardzo się cieszę, że go zatrudniłam – mówi.Ale praca na stoisku – nawet samodzielna, nawet na umowę – nie jest szczytem jego marzeń. Mehmet mierzy znacznie wyżej. Chciałby zostać aktorem i mocno pracuje nad tym, żeby mu się to udało. Regularnie chodzi na castingi, zaczął nawet uczęszczać na lekcje aktorstwa. – To dopiero jest wyzwanie – przyznaje. – Muszę pogodzić te zajęcia z pracą i nauką w liceum dla dorosłych. Ale mam już za sobą pierwsze występy. Mehmetowi udało się wygrać nabór na jedną z drugoplanowych ról w serialu „Misja Afganistan”, wystąpić w kilku reklamach i programach telewizyjnych. Każdy taki epizod to dodatkowy zastrzyk nie tylko gotówki (500 złotych, czasem 700), ale także wiary w siebie. – Jestem z siebie dumny, że udało mi się przełamać pewne tabu. Na castingach pojawia się niewielu obcokrajowców, a wymagania wobec mnie są takie same, jak wobec Polaków. Dlatego nawet skromna rola to dla mnie podwójny sukces. Integracja ze społeczeństwem jest trudnym procesem, dlatego Ernest Zienkiewicz, Dyrektor Biura Krajowego UNHCR w Polsce, mówi, że sukces Mehmeta to także zasługa ludzi, którzy tak życzliwie go przyjęli. – Ta historia to godny naśladowania przykład siły i odwagi z jednej strony oraz dobrej woli z drugiej. Cieszę się, że widząc, że determinacja i życzliwość spotkały się w pół drogi – dodaje Zienkiewicz.Osiągnięcie tego stanu względej równowagi rzeczywiście nie było łatwe. Ucieczka z Czeczenii w 2007 roku, pobyt w warszawskim domu dziecka, w końcu żmudne poszukiwania pracy i mieszkania – to wszystko wymagało ogromnego wysiłku. – Wioska, w której mieszkał mój kuzyn, została zaatakowana przez bojowników – opowiada Mehmet. – Któryś z nich zginął w czasie strzelaniny i reszta przysięgła zemstę. Kuzynowi grożono śmiercią, więc zdecydował się na ucieczkę. A że w Czeczenii zemsta dotyczy całych rodzin, musiałem uciekać razem z nim. To była ostatnia rzecz, której wtedy chciałem. Chodziłem do gimnazjum, dobrze się uczyłem i wcale nie podobała mi się perspektywa podróży w nieznane. Ojciec mi jednak wytłumaczył, że to jedyne wyjście.Mehmet, który wtedy miał zaledwie 15 lat, skorzystał z utartego szlaku. Pociąg do Moskwy, pociąg do Brześcia, pociąg do Terespola. Chciał po przekroczeniu granicy pojechać dalej na zachód. – Moim celem była Francja, ale gdy polscy pogranicznicy zobaczyli, że mają do czynienia z nieletnim bez opieki, od razu skierowali mnie do domu dziecka – wspomina Mehmet. Każdego roku polska Straż Graniczna przyjmuje kilka tysięcy wniosków o nadanie statusu uchodźcy (2012 był pod tym względem rekordowy: liczba wniosków przekroczyła 10750). Część wnioskodawców zostaje, część jedzie dalej na Zachód, naruszając – czasem nieświadomie – unijne przepisy, które nakazują oczekiwanie na rozpatrzenie wniosku w kraju, w którym przekroczyło się granicę Unii Europejskiej. Wkrótce po umieszczeniu w domu dziecka Mehmet postanowił spróbować szczęścia na Zachodzie. Jego kuzyn, któremu udało się dostać do Francji, przysłał po niego kolegę. Zostali jednak zatrzymani w Niemczech za nielegalne przekroczenie granicy. Po miesiącu spędzonym w areszcie Mehmet został zawrócony do Polski. – Zrozumiałem, że to tu będę musiał ułożyć sobie życie – wspomina Mehmet. – Na początku byłem przerażony, że trafiłem do domu dziecka. Trudno mi było się odnaleźć w gronie polskich dzieci, ale wkrótce zaprzyjaźniłem się z chłopakiem z Uzbekistanu, z którym mogłem porozmawiać po rosyjsku. Dzięki temu, że w domu dziecka była cała grupa dzieci uchodźczych, wkrótce poczułem się tam jak w rodzinie. Połączyły nas wspólne troski, wcale nie przeszkadzało nam to, że mówiliśmy w różnych językach.Jolanta Chmielewska, wychowawczyni grupy dzieci uchodźczych w warszawskim Domu Dziecka, do którego trafił Mehmet po przyjeździe z Niemiec, dobrze pamięta swojego byłego podopiecznego: – Był strasznie smutny, szukał w nas rodzinnego ciepła. Widać było, że coś go gryzło, ale dzielnie sobie z tym radził. Wniósł mnóstwo pozytywnej energii do naszej gromadki. Pamiętam, jak nauczył czytać sześcioletnią dziewczynkę z Czeczenii. Nam się nie udawało, a jemu tak. Miał ogromną cierpliwość do dzieci – wspomina Chmielewska.Mehmet mówi płynną polszczyzną, zupełnie bez obcego akcentu. – Lubiłem się uczyć polskiego, szybko okazało się, że nauka idzie mi lepiej niż wielu polskim dzieciom. Pomogło mi to, że w warszawskim gimnazjum kolegowałem się z polskimi równieśnikami, oglądałem polską telewizję, a wychowawczyni zadawała mi codziennie zestaw polskich słówek do nauki. Dzięki temu po wyjściu z domu dziecka łatwiej mi było rozpocząć samodzielne życie. Najpierw pracował na budowach i w budkach z kebabem, potem w sklepach odzieżowych w największych centrach handlowych w Warszawie. Ale to była praca dorywcza. Zawsze po kilku miesiącach Mehmet musiał się rozglądać za czymś nowym. – Wszędzie każdy pracownik był moim szefem i mówił mi, co mam robić. Tego nie da się długo wytrzymać – przyznaje.Mehmet wynajmuje niewielki pokój w bloku. 10 kilometrów od centrum miasta, ale z dobrym dojazdem. Piętrowe łóżko, szafka na książki, biurko, na nim kosmetyki. Skromnie i czysto. – Płacę 200 złotych miesięcznie, to niewielka suma nawet dla mnie. Mógłbym mieszkać za darmo, ale nie chcę. Zużywam przecież wodę i prąd – przynajmniej za to właścicielce coś się należy.Mehmet nie ma wątpliwości, że chce zostać w Polsce. – Po opuszczeniu z domu dziecka udało mi się dotrzeć do kuzyna w Paryżu. Spędziłem u niego pół roku i wróciłem. W Warszawie jest mi lepiej. Tu mam więcej możliwości rozwoju. Nigdzie się stąd nie ruszam.Rafał Kostrzyński, Warszawa