Uchodźczynie w Polsce nie chciały stać bezczynnie w obliczu zagrożenia COVID-19. Zaczęły więc szyć maski ochronne dla całej społeczności
Wdowy wojenne z Czeczenii wiedzą, co to znaczy stracić najbliższych. Kiedy więc Khedi Alieva i jej siostra Aminat dowiedziały się o masowo umierających ludziach we Włoszech i Hiszpanii w wyniku epidemii COVID-19, uznały, że muszą pomóc.
Wraz z grupą kobiet z Fundacji Kobiety Wędrowne siostry z Czeczenii siadły do maszyn do szycia i zaczęły produkować maski i kombinezony ochronne. Mieszkające w Gdańsku kobiety do tej pory uszyły 27 tys. masek dla lekarzy, pielęgniarek i lokalnej społeczności.
– My, Czeczeni, napatrzyliśmy się na ludzką śmierć – mówi Khedi. – Kiedy dowiedziałam się, że ludzie we Włoszech i Hiszpanii umierają, nie mogłam spać. Pomyślałam: „czy znowu będziemy świadkami śmierci bezbronnych osób?” Aminat stwierdziła: „będziemy szyć dzień i noc”. Tak zaczęłyśmy produkcję masek.
Siostry są w Polsce od siedmiu lat i nadal czekają na decyzje w sprawie swoich wniosków o ochronę międzynarodową. Przybyły z dziećmi, które zdążyły już dorosnąć.
– Mam teraz więcej czasu, bo dzieci są dorosłe. Muszę pomóc innym, bo inaczej sama nie przetrwam – tłumaczy Khedi, energiczna 49-latka.
Kiedy przyjechała do Polski, na początku nie było jej łatwo. Stwierdzono u niej zespół stresu pourazowego, co nie dziwi u osoby z kraju, przez który dwa razy w ciągu ostatnich 25 lat przetoczyła się wojna.
W Czeczenii Khedi pracowała jako nauczycielka, ale w Polsce początkowo musiała zadowolić się pracą przy sprzątaniu, w gastronomii i opiece. Zaczynała w Warszawie, ale przeprowadziła się do Gdańska, gdzie prezydent miasta Paweł Adamowicz stworzył oazę tolerancji i przyjaźni wobec obcych. – Panuje tu szczególna atmosfera – przyznaje.
Khedi bliskie są ideały feministyczne. Aktualnie prowadzi seminaria dla studentów na temat dyskryminacji i jest współautorką artykułów naukowych. Jej siostra Aminat (50 l.) jest bardziej cicha i tradycyjna, ale może się pochwalić talentami. W Czeczenii była wziętą projektantką mody. – Tworzyła kreacje dla bogatych klientów – nie kryje dumy Khedi.
Wraz z psycholog i pedagog dr Dorotą Jaworską siostry założyły Fundację Kobiety Wędrowne, która ma swoje oddziały nie tylko w Gdańsku, ale także w Warszawie i w ośrodku dla uchodźców w miejscowości Grupa.
– W naszej trójce Aminat jest rękami, Dorota – mózgiem, a ja, można powiedzieć – siłą napędową – śmieje się Khedi. – Bez nich nic bym nie zrobiła.
Gdańska grupa liczy obecnie około kilkunastu członków, głównie z krajów byłego ZSRR. Jej celem było podjęcie dyskusji o sprawach kobiet, a szycie stanowiło tylko dodatkową działalność. Jednak kiedy uderzył kryzys związany z epidemią COVID-19, kobiety stwierdziły, że muszą zrobić coś praktycznego.
W pierwotnym zamyśle chodziło o zapewnienie masek dla osób starszych, które są bardziej narażone na zakażenie koronawirusem niż ludzie młodzi, ale projekt szybko się rozrósł.
W Gdańsku kobiety urządziły pracownię w bibliotece szkoły zamkniętej z powodu epidemii. Wysłały także 10 maszyn do szycia kobietom w ośrodku dla uchodźców w Grupie. Pierwsze partie materiału zakupiły z własnych środków.
Teraz produkują nie tylko maski, ale także kombinezony, dostarczając je Uniwersytetowi Medycznemu w Gdańsku. Synowie Khedi i Aminat, Dzakhar (23 l.) i Asleddin (18 l.) pomogli przy wycinaniu wykrojów do szycia. Dzakhar porzucił nawet pracę w barze z kebabem, aby włączyć się w akcję.
Skorzystać mogą wszyscy. – Jeżeli osoby starsze lub inni członkowie społeczności zgłoszą się po maseczki, przekazujemy im je bezpłatnie, mówiąc, żeby rozdali je także swoim sąsiadom – wyjaśnia Khedi, przejęta faktem, że maski były sprzedawane po zawyżonych cenach.
Kobiety mogłyby założyć działalność gospodarczą, ale wydaje się, że nie to jest teraz ich celem. – Nie robimy tego dla zysku – zastrzega Khedi. – Chcemy pokazać, jak osoby pochodzące z różnych środowisk kulturowych, religijnych i światopoglądowych mogą razem żyć i pracować w zgodzie, solidarności i równości.
Zwróciły się do lokalnych przedsiębiorców o pomoc z materiałami, a do wolontariuszy o rozprowadzanie gotowych wyrobów – odzew je zaskoczył. Okoliczni mieszkańcy wspierali kobiety, przynosząc im jedzenie.
Pracownia usłana jest różnokolorowymi tkaninami. Maski medyczne mają kolor jednolicie biały lub turkusowy, ale kobiety szyją także modniejsze modele, aby przyciągnąć młodych – czarne, żółte, moro, w kropki i polskie kwiatowe motywy ludowe.
Marianna Zubko (50 l.), która uciekła przed wojną we wschodniej Ukrainie, i tak uczęszczała na kurs krawiectwa, więc kiedy powstała możliwość, bez namysłu się zgłosiła, aby w dobie kryzysu zdrowotnego zrobić dobry użytek ze swoich umiejętności. Jej córka, Tanya (17 l.), studentka mody, pomaga w szyciu, a syn Pavel (24 l.), fotograf, zajął się pakowaniem i dostarczaniem masek.
– Z Khedi i Aminat przyjaźnimy się od dawna – mówi Marianna. – Kiedy na Facebooku zobaczyłam ich wiadomość o produkcji masek, chciałam się dołączyć i miałam akurat taką możliwość. Noszenie masek w miejscach publicznych jest teraz obowiązkowe, dlatego jest na nie ogromne zapotrzebowanie. Mam poczucie satysfakcji, że robię coś pożytecznego.
– To epidemia, dotyczy nas wszystkich – mówi Khedi. – Dziś oddychamy, jutro możemy zachorować.
Kobietom pochodzącym z terenów objętych działaniami wojennymi śmierć nie jest obca. Doświadczenia dały im wielką wolę życia i determinację, aby je jak najlepiej wykorzystać.